W poprzednim odcinku „Czy warto słono płacić za wesele?” Pisaliśmy już o dekoracjach, słodkościach i cenie za weselny obiad. O alkoholach i torcie. A teraz zastanówmy się czy aby nie da się oszczędzić na kolejnych ważnych punktach, a dokładniej rzecz ujmując na ilości jedzenia.
Zasadniczo wciąż pokutuje przekonanie, ze stoły mają się uginać od ilości jadła. No tak, nie ma chyba większego wstydu, nic gdyby zabrakło jedzenia… Faktycznie jednak sytuacja z jedzeniem przedstawia się również nieco inaczej. Analogicznie jak w wypadku Candy barów i alkoholu – tutaj tez zmieniły się zwyczaje i kultura jedzenia. Coraz więcej diet, coraz więcej wegan, wegetarian, osób pozostających na niskokalorycznych dietach lub takich osób, które mają żelazne zasady niejedzenia po godzinie 19.00. No cóż, zmiana obyczajów, zmiana nawyków. Zatem planując weselne menu trzeba pochylić się nie tylko nad jego zawartością, ale tez nad gustami osób, które na to wesele zapraszamy. Po drugie trzeba wziąć pod uwagę godzinę rozpoczęcia imprezy i jej ogólny plan, bo może się okazać, ze ilość jadła jest tak potężna, ze nie ma szans na zjedzenie wszystkiego w obszarze czasowym, przeznaczonym na imprezę. My – co wynika wyłącznie naszych obserwacji i empirycznych doświadczeń – proponujemy suty obiad (przystawka, zupa, danie główne, deser). Około 2-3 godziny po deserze serwujemy drugie danie ciepłe (jedno) oraz tort. A nad ranem, po około kolejnych 3-4 godzinach serwujemy dania ciepłe bemarowo (do samodzielnego nabierania z wystawionych półmisków i bemarów gastronomicznych). Co ważne: zmniejszamy stopniowo w ciągu trwania imprezy ilość tych dan, bo wiemy, ze zawsze jakaś część gości wyjdzie przed północą, a po północy kolejne grupy będą się z towarzystwa wykruszały. Nie ma więc sensu dawać tylu porcji, ile było osób na początku, na obiedzie. Zawsze dyskutujemy o tym z Młodymi, oceniając bardzo precyzyjnie plan wieczoru pod kątem frekwencji na każdym jego etapie. Mimo to na bufetach jedzenia i tak zostanie, nawet bowiem przy zminimalizowaniu jego ilości nigdy nie jest skonsumowane w całości. Ot, po prostu człowiek ma ograniczone możliwości fizyczne w tym zakresie i z natury nie wpycha w siebie więcej, niż może. Kolokwializm jest tu na miejscu, bo zdarzało nam się obserwować – rzadko – zachowania gości dosyć zaskakujące: pakowanie pozostałego jedzenia do toreb, reklamówek. Na wszelki wypadek zatem ustalamy z Parami Młodymi, że pozostałe jedzenie pakujemy MY w formie prezencików dla wychodzących gości, tak samo jak robimy wypadku Candy barów. I w ten sposób rozwiązujemy problem potencjalnego nadmiaru.
I ostatni punkt: tzw. „wiejski stół”. Co do zasady w pałacyku i ogrodzie staramy się unikać tej realizacji, ale zdarzyło nam się kilka razy w latach poprzednich, z rodzice Pary Młodej upierali się przy takim ludycznym punkcie nawet jeśli wesele miało odmienny charakter (styl włoski, boho czy eko trochę nam się gryzą z polskim „wiejskim stołem”…). Zatem informujemy: wiejski stół suto zastawiony swojskimi wyrobami to nikomu niepotrzebna wizualna atrakcja. Potężne ilości pysznych kaszanek, szynek, kiełbas , smalczyków, pajd chleba, kwaszonych ogórków itp. wyjeżdża prawie nietknięta dnia następnego. Na szczęście to się nadaje do dalszego przerobu, ale wyobraźcie sobie koszt takiego „stołu”, nakład pracy masarni, transport itp. Zauważyliśmy, że wiejskie stoły głownie „pozują” do zdjęć, natomiast jedzenie z nich znika w sposób śladowy…
Sami widzicie wiec w ilu punktach można zaoszczędzić, nie tracąc kasy, klasy i jakości. Wasze wesele może być świetną imprezą, która nie zrujnuje domowych budżetów, ba! pozwoli zaoszczędzić pieniądze na o wiele wartościowsze rzeczy: na przykład na wspólna podróż poślubną do Paryża… Kupujcie wspomnienia, nie rzeczy 😊. Stosujcie zdrowy minimalizm i uwierzcie, warto inwestować w emocje, a nie w przedmioty.